Prognoza na dziś mówiła deszcz, a potem dużo wiatru. Postanowiliśmy schować się w Gudhjem. No bo:
1. Jak gdzieś utknąć, to jest to idealne miejsce.
2. Zamknęliśmy kółko wokół Bornholmu.
Ponieważ prognoza się sprawdziła, jeśli chodzi o deszcz, i nie bardzo, jeśli chodzi o wiatr, to dziś był dzień zupełnie na lenia.
Najpierw obserwowaliśmy sobie wycieczkowiec co stanął na kotwicy i woził bogaczy na ląd. W zasadzie nie wiemy czym. Dingi? Szalupami? No jak nazwać jednostkę, która wygląda jak motorówka, i w przypadku przewozu osób może zabrać 113 pasażerów, a gdy jest łodzią ratowniczą to 150?
Generalnie doszliśmy do wniosku, że dobrze jest nie mieć, aż tyle kasy, bo człowiek sam sobie wtedy decyduje gdzie i kiedy schodzi na ląd…
Po południu wyskoczyliśmy na obiadek do Gudhjem Røgeri, gdzie najedliśmy się ryb pod korek.
A wieczór spędziliśmy w przesympatycznym towarzystwie przy herbacie, pogawędkach i morskich opowieściach z nowymi znajomymi.
Czyli tak jak Szyszki lubią najbardziej.







