Noc na kotwicowisku miała swoje uroki. Po pierwsze pokaz fajerwerków, a po drugie widok, gdy już ucichło disco…
O 0500 podnieśliśmy kotwice i wyruszyliśmy dalej. Zależało nam, żeby dopłynąć do Gilleleje, by następnego dnia mieć bliziutko do Helsingør.
Gilleleje ma ogromną marinę. Zapchaną oczywiście prawie pod korek. Decydujemy się stanąć u szczytu pomostu lekko zastawiając jeden jacht. Pan widząc nasze manewry z daleka krzyczy, że wypływa o 0600. Spoko luz. 0600 jest dla tych, którzy chcą się wyspać. Nie ma dla nas problemu.
W Gilleleje jest mnóstwo domów krytych strzechą, zarówno starych, jak i nowych. Łazimy po uliczkach, zjadamy lody i odkrywamy super sklep żeglarski. Chyba mają w nim wszystko.
W trakcie spaceru odkrywam jeszcze w małej galerii obrazy Clausa C. Larsena. Klimatem przypinają te Gunilli Mann z Simrishamn. Chciałabym mieć coś tak radosnego kiedyś na ścianie…





