Ventspils. Windawa. Miasto krów. Plastikowych, kolorowych, czarnych, białych, łaciatych, kamiennych i roślinnych. Zapewne nie znaleźliśmy wszystkich.
Znaleźliśmy za to uroczy bulwar nad rzeką, na którym stały różnorakie boje (każda z tabliczką z opisem co boja znaczy). Oraz 2 statki, na których można się bawić 🙂
Znaleźliśmy też plac z masztami-fontannami, który był miłym wytchnieniem po dwunastu tysiącach kroków. Fontanna i maszty nie są oczywiście przypadkowe – są na część fregaty Valzivs. Zostaliśmy też rodzicami roku, gdyż zezwolilismy na moczenie nóg.
A na koniec znaleźliśmy park z kotwicami. W parku kotwic jest 35, ale część młodzieży i matka zastrajkowali. Niestety łamistrajki znalazły jeszcze park linowy za free i z odpoczynku… ech.
Podsumowując: nóg nigdy nie miałam długich, a teraz to już w ogóle… Jutro odpoczniemy (od chodzenia) bo planujemy przelot aż do Dirhami w Estonii. Jak Neptun pozwoli.
P. S. Twardziele znaleźli jeszcze siłę na spacer nad morze i kąpiel. I mnie dobijają mówiąc, że woda mega czysta i ciepła…
P. S2. Po naszym wpłynięciu w marinie było po 1 jachcie z banderami: szwedzką, fińską, niemiecką, litewską i polską. Pod naszą nieobecność bandera litewska zamieniła się na holenderską. Tak więc całkiem światowo 😀








