Ventspils (Windawa) od rana nas nie rozpieszcza. Pada. Z góry, z ukosa. Czasem siąpi, czasem ostro zacina. Mimo wszystko ruszamy w miasto. Jesteśmy tu drugi raz, dzieciaki trochę podrosły, więc mamy mniejsze zacięcie na krowy, a bardziej na lokalny koloryt.
Windawa jest urocza. O ile dobrze się na nią nastawisz i poświęcisz jej czas. Windawska starówka to urocza drewniana, niska zabudowa charakterystyczna dla tych rejonów. Jeśli zdarzy się kamienica, to zazwyczaj w stanie do kapitalnego remontu. Pokłosie wojennej zawieruchy i rosyjskiej powojennej okupacji.
Można tu spotkać masę budynków z zamurowanymi oknami, które mają… namalowane okna. Taki patent, żeby nikt nieproszony nie wchodził do środka, ale żeby nie straszyło z zewnątrz. W deszczu decydujemy się na turystyczny patent na skróty, czyli przejażdżkę ciuchcią. Przejeżdża ona koło prawie wszystkich ważnych miejsc. Plus jest taki, że nie mokniemy, a na koniec wycieczki przestaje padać i możemy zacząć się włóczyć w swój ulubiony sposób. Niespiesznie, lekko chaotycznie, za to ciesząc się małymi odkryciami. Takim odkryciem jest mały kraftowy browar na przykład 😀
Generalnie, to wychodzi, że musimy tu przypłynąć po raz trzeci, bo znów nie obejrzeliśmy wszystkiego, co było zaplanowane!






