Płyniemy sobie. Kiwa relaksująco. Człowiek zaczyna czuć lekki powiew urlopu. I wtedy mąż zadaje pytanie: “A mamy chleb?” Na laczki białych wędrowców, serio? Jedną rzecz miał ogarnąć. Jedną!
Po dłuższym dialogu okazuje się, że małżonek nawet wysłał dzieci rano po 6 bułek. Ale zostały w domu. Znaczy bułki. Nie dzieci.
Na szczęście w Helu jest nasz znajomy Maciej (poważnie rozważam męski sabotaż ukierunkowany na wspólne piwo), który w dobroci serca kupuje nam chlebek, więc postój trwa niecałe 45 minut. Tyle co szybkie gofry 😉
No… więc jak to było?
A! To płyniemy!

