Visby żegna nas słońcem i bezwiatrem.
Ciągniemy niespiesznie na południe.
Przeplywamy między wyspami Lilla Karlsö i Stora Karlsö. Obie piękne. Obie na liście do odwiedzenia. Gotlandia znika za rufą. Już tęsknimy.
Wiatr w porywach 2.9 knt. Mucha robi większy ruch powietrza jak przefruwa.
Im bliżej wieczora tym jeszcze mniej wiatru. Woda błyszczy i mieni się kolorami w zachodzie słońca. Wygląda jak olej. Wydaje się aksamitnie gęsta. Słońce szybko znika w morzu. Niebo przechodzi z pomarańczu w róż i fiolet. Na wachtę wychodzi Jasia. Będzie dzielnie towarzyszyć tacie i czytać. Po chwili dołącza do nich Lilka. Liczą wspólnie “spadające gwiazdy”. Dziś ta noc kiedy najlepiej widać Perseidy. 24! Lilka się śmieje, że nie ma aż tylu życzeń do spełnienia. Układam się do snu, syn wtula się w moje ciepło. Kolejna psia wachta już za chwilę. Lubię te moje chwile sam na sam z morzem. Kiedy wszyscy pod pokładem śpią ufni, że obudzimy się bliżej celu.
O 0630 mijamy Mir. To piękny żaglowiec. Szkoda, że nadal totalny bezwiatr i idzie na silniku. Robię mu zdjęcie przez lornetkę. Niezła ekwilibrystyka, brakuje mi rąk. Niewiele na zdjeciu widać niestety…
W okolicach południa pojawia się wiatr. Zaczyna znacząco pchać nas w stronę domu. Powrót ma zawsze w sobie smutek zakończonej przygody i radość powitań z bliskimi.
Do Władysławowa dopływamy wraz z zachodem nad przylądkiem Rozewie. Spotykamy się z przyjaciółmi na szklaneczce rumu za szczęśliwy powrót.







